Bywa, że na ślub jadę autem przez pół Polski, a bywa i tak, że wychodzę z plecakiem za pięć czternasta i na zdjęcia idę piechotą. Bywa bywa. Tak właśnie zdarzyło się na ślubie Oli i Karola, którzy swoją uroczystość zorganizowali na toruńskiej starówce, mimo że tu nie mieszkają, ani stąd nie pochodzą. Tutaj studiowali i chyba za ten sentyment do Torunia od razu ich polubiłem 🙂 Co więcej, studiowali sztuki piękne, więc połechtali moje „artystyczne” ego wybierając mnie na swojego fotografa. A gdy okazało się że trafili do mnie z polecania (pozdrowienia dla Ani i Arka), moja radość była jeszcze większa, bo to zawsze cieszy podwójnie.
W sumie to nawet polubiłem jeździć autem na śluby. W sobotnie południe w głośnikach zawsze Marek Niedźwiecki i Markomania, a jak wracam to Czarna (jak Hieronim Wrona) Noc. I dobrze jest. Nie znoszę za to robót drogowych, objazdów, szukania miejsc parkingowych, pośpiechu.
U Oli i Karola nie było ani samochodów, ani tym bardziej pośpiechu. To był chyba najbardziej „SLOW” ślub który widziałem, oczywiście w dobrym znaczeniu tego słowa. Wszystko na luzie, bez spiny i nerwów, wszędzie spacerkiem. Z Czarnej Róży do Marii Panny, z kościoła na Koniec Świata do Dworu Mieszczańskiego, stamtąd na małą sesję plenerową wśród toruńskich murów. Najlepsze jest to, że Państwo Młodzi wyglądali jakby przed chwilą zeszli z wybiegu na pokazie mody. Smukłe sylwetki i sprężysty krok. Do tego suknia Oli pięknie falowała na wietrze, a niebieski, idealnie skrojony garnitur Karola, ciekawie współgrał z gotycką cegłą. Nic nie poradzę, jestem fanem!